Podcast Leszka Kopcia Odcinek 6

December 08, 2024 00:25:25
Podcast Leszka Kopcia Odcinek 6
Podcast Leszka Kopcia
Podcast Leszka Kopcia Odcinek 6

Dec 08 2024 | 00:25:25

/

Hosted By

Podcast Leszka Kopcia

Show Notes

Co kryją mury ośrodka dla niewidomych w Laskach?
Posłuchajcie kilku zdań o mojej wizycie w tym ośrodku dla niewidomych.
Dziś zabieram Was, moi przyjaciele, również w sentymentalną podróż przez historię edukacji osób niewidomych w Polsce, dzieląc się osobistymi doświadczeniami z wrocławskiego ośrodka przy ulicy Kasztanowej 3a z lat 60-tych.
Opowiadam o niezwykłych ludziach - w szczególności o wspaniałej wychowawczyni Róży Mekler, która nauczyła nas nie tylko pisania i czytania, ale przede wszystkim empatii i akceptacji drugiego człowieka. Dzielę się również trudnymi historiami, które pokazują, jak bardzo zmieniło się podejście społeczeństwa do osób niewidomych.
W drugiej części przenoszę Was do świata radia - mojej największej pasji. Wspominam niezapomnianego szefa, Lothara Herbsta, oraz czasy nocnych audycji w Polskim Radiu Wrocław. Na koniec opowiadam zabawną historię nieudanej pielgrzymki do Częstochowy, która mimo wszystko pozostawiła niezatarte wspomnienia.
"Radio powinno być przyjacielem człowieka - sztuką słuchania innych i samego siebie" - to motto przewija się przez całą opowieść, przypominając o prawdziwej wartości ludzkiego głosu i wzajemnego zrozumienia.

 

View Full Transcript

Episode Transcript

[00:00:13] Speaker A: No i jestem kochani. Cieszę się, że znowu mogę do was mówić. Byłem ostatnio na koncercie w Laskach. I przyznam szczerze, że zrobił ten ośrodek na mnie niesamowite wrażenie. Laski szkoła dla niewidomych. Rzadko jakakolwiek szkoła tego typu mi się podoba. Dlaczego? Może dlatego, że zawsze te ośrodki kojarzyły mi się bardzo różnie. Ale... Trzeba było mieć szczęście do szkoły, do której ja trafiłem. Bo będąc dzieckiem, w 1967 roku trafiłem do Ośrodka Dzieci Niewidomych we Wrocławiu, przy ulicy Kasztanowej 3a. Nigdy nie wiedziałem, że tak bardzo pokocham ludzi, którzy tam z nami pracowali, którzy nas wychowywali. Wielcy mistrzowie, wychowawcy i nauczyciele. I niepowtarzalny klimat szkoły przy ulicy Kasztanowej 3A. Tam nie pamiętało się o tym, że człowiek jest niewidomy. Tam uświadamiano nam, że będąc ludźmi, którzy nie widzą, możemy zdziałać wiele, że świat stoi przed nami otworem. Uczono nas pisania, czytania, oczywiście brajlem, ale uczono nas również życzliwości, wyrozumiałości dla innego człowieka. I czy chcecie, czy nie chcecie, czy chcecie mi uwierzyć, czy nie, naprawdę tak było. To była szkoła, w której pojawiali się różni uczniowie, o różnych charakterach, z różnych stron Polski. Ale nasza wychowawczyni, cudowna Róża Mekler, uczyła nas miłości do innych. I na przykład mieliśmy wśród nas człowieka, który był nie do końca umysłowo rozwinięty. Kojarzył, co się do niego mówi, ale miał takie różne naleciałości, na przykład, że kręcił się wokoło i wydawał jakieś dziwne odgłosy. Kiedy miał przyjść do naszej klasy ten chłopiec, pani Róża, poprosiła nas po lekcji, abyśmy na chwilę zostali i żebyśmy mogli opowiedzieć to, co będziemy mieli do zrobienia. opowiedzieć, bo pani Róża chciała, abyśmy wszyscy wiedzieli, że przyjdzie taki chłopiec i że trzeba się nim opiekować, że on jest słabszy od nas, ale że powinien u nas znaleźć czułość, dobroć i akceptację. Kiedy przyszedł uczeń, którego celowo imienia nie wymieniam, przyprowadzony przez mamę, przez siostrę Małgosię, Zaopiekowaliśmy się nim. Nikt nie ważył się mu dokuczać. Jeżeli ktokolwiek z sąsiednich klas próbował mu dokuczyć, natychmiast miał do czynienia z nami. Tak właśnie uczono nas akceptować innych. To cudowne. Aczkolwiek tutaj muszę powiedzieć o czymś, co doprowadziło mnie kiedyś do prawie psychicznego upadku. Będąc już pracownikiem przy ulicy Kamiennogórskiej 16, bo tam teraz przeniesiono ośrodek, przyszedł do nas chłopak. który miał 16 lat, ale jego umysł był chyba na poziomie trzylatka. Okazało się, że dobrze rodzice, żeby nie wstydzić się przed całą wioską, że mają ślepe dziecko, bo tak to trzeba było nazwać, trzymali tego chłopaka ileś lat na strychu, rzucając mu jedzenie jak dzikiemu zwierzowi. A to tylko po to, żeby nikt z wioski nie wiedział, że mają takie dziecko. Kiedy przybył do nas w wieku 16 lat i przyprowadzili go rodzice, muszę wam powiedzieć, że dużym wysiłkiem woli musiałem się powstrzymać od uwagi, od tego, co chciałbym tym ludziom powiedzieć. Boże, przecież zacofanie i inne historie to chyba już mamy za sobą. Długo musieliśmy pracować nad tym szesnastolatkiem, aby zaczął myśleć samodzielnie, aby zaczął czynić wokół siebie toaletę, aby nauczyć go różnych codziennych takich czynności. Przyznam się szczerze, że to była jedna z historii, która na pewien czas zamknęła moją psychikę i trudno mi było przekonać się do ludzi, bo to przecież ludzie uczynili temu chłopakowi taką straszną rzecz. Moi rodzice natomiast, kiedy zorientowali się, że jestem dzieckiem niewidomym, nigdy nie trzymali mnie w domu pod kluczem. Wręcz przeciwnie, biegałem po podwórkach z innymi dziećmi. Oczywiście dzieci bywały okrutne, przezywano mnie w różny sposób, od ślepych, od niewidomej dupy i tak dalej. Ja wiem, że to brzmi wulgarnie, ale tak to było. I wyobraźcie sobie, że moi rodzice nigdy mnie nie zamknęli w domu. I dlatego wszyscy przy mojej ulicy rodzinnej wiedzieli, że nie widzę, ale jakbyście tam teraz poszli, a spotkalibyście jeszcze kogoś z żyjących dawnych mieszkańców, to powiedzieliby wam, tak, tak, pamiętamy tego chłopaka. On był niewidomy, ale był najszybszym dzieckiem na ulicy. Taki był. Od czasu do czasu przychodzę na ulicę Łęczycką, ale nie ma tam już wielu ludzi z mojego dzieciństwa. Tu pasowałoby idealnie piosenka Znam ulicę, niedługą, nieładną, która dla mnie została stworzona przy śmietniku Piłkarski Stadion, nieco dalej Reduta Ordona. Kto na lody wupał pożyczy dla parasol, gdy pada deszcz, tylko chłopcy z naszej ulicy. No i dziewczyny czasami też. Wyobraźcie sobie, że moje dzieciństwo upłynęło mi w sposób niesamowity. Mieliśmy kilka takich punktów, gdzie chodziliśmy się bawić, gdzie byliśmy rycerzami, piratami, zwójcami, szlachetnymi rycerzami, gdzie zdobywaliśmy Wieże, w których kryły się cudowne, piękne, najpiękniejsze księżniczki. Tak to było. I dlatego pamiętajcie, jeżeli spotykacie ludzi niewidomych, to starajcie się ich zapytać, w czym możecie im pomóc. Ale nigdy nie zmuszajcie ich do niczego. Nawet jeżeli taki od czasu do czasu dumnie powie, że nic nie potrzebuje, a za chwilę zaliczy słup, albo jakąś barierkę, albo w coś tam wejdzie, nie przejmujcie się. Jeżeli będzie potrzebował pomocy, na pewno o nią poprosi. Jest jeszcze jedno uczucie, którego jako osoba niewidoma nie znoszę. Nie znoszę uczucia litości. Litość to jest upokarzanie osoby niewidomej. I nie można sprawiać, aby ta osoba czuła się upokarzona. Mam taki zwyczaj, że zawsze jak czegoś potrzebuję, to o tą pomoc proszę. i jest wielu moich kolegów i koleżanek, którzy są właśnie tacy. W mojej rozgłośni, mówię o mojej rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu, gdzie jestem już od 89 roku, co niektórzy w ogóle nie pamiętają, że nie widzę. A moi realizatorzy, z którymi na stałe pracuję, często są prześmieszcami i mówią, co, nie zauważyłeś? Nie widzisz? A machałem ci przecież. To jest właśnie ten humor. Humor, którego nam potrzeba w życiu. Bo życie jest pełne trosk, ale trzeba umieć się uśmiechać i tego przez cały czas się uczę. No i trzeba nie nosić w sobie nienawiści. Nienawiść jest uczuciem, które nie pozwala nam się rozwijać i jesteśmy wtedy jakby zupełnie z innego świata. To prawda, że technologie poszły naprzód, że ludzie umawiają się na randki i on i ona siedzą obok siebie i nie rozmawiają, tylko patrzą w komórki. No tak ten model randki czasem wygląda. Albo umawiają się w jakimś sklepie technicznym i idą razem na zakupy. Też dziwne. No ja na randki chodziłem z dziewczynami nad rzekę, na spacery. Czasami pocałowaliśmy się w jakiejś ciemnej bramie. No tak to było. A dzisiaj co? Czyżby młodzi ludzie nie mieli wyobraźni i fantazji? Ale to jest tak jak z tym radiem, o którym często Wam mówię, że radio powinno być przyjacielem człowieka i że najważniejsze jest w radiu sztuka słuchania, sztuka słuchania innych i samego siebie. I w każdej audycji środowej, w Muzycznej Cygenerii, w Polskim Radiu Wrocław przypominam o tym. Bo rzeczywiście człowiek w radio zatrudniony powinien mówić tak, aby każdy człowiek czuł, że mówi do niego. To sztuka, którą przekazał nam Lothar Herbst, mój ukochany, jedyny szef, który naprawdę czuł radio. No cóż, był też poetą, ale umiał zarządzać zespołem ludzi, gdzie każdy był inny. Każdy miał inną osobowość i uwierzcie mi, nie było to łatwe. Czasami musiał kogoś ukarać, ale też zwykle były to łagodne kary, ponieważ on nie miał w sobie nienawiści. Zrobiono mu wielkie świństwo, gdyż komuniści, bo Lothar Herbst był autochtonem, który urodził się tutaj, na Dolnym Śląsku. Zrobiono z niego Niemca. Chociaż Niemcy proponowali mu obywatelstwo, ale Lothar Herbst urodził się tu, na Dolnym Śląsku i czuł się autochtonem. No cóż, te tereny wtedy należały do Niemiec, wtedy kiedy on się tu urodził. Ale on zawsze mówił, że jest dolnoślązakiem. I kiedy zaproponowano mu niemieckie obywatelstwo, powiedział, że jest Polakiem. Mówił do nas zawsze łagodnie, ciepło, Może nie miał radiowego głosu. Kiedyś może poszukam jego opowieści o radiu. Powiedział, że jego największą miłością jest radio i że wszyscy się z niego śmieją, bo zawsze mówi, że to jest jego największa miłość. Chociaż miał żonę i syna. Kochani. W stanie wojennym mój szef Lothar Herbst został bardzo doświadczony i prawie stracił wzrok. I pamiętam, jak zastanawiano się, czy w Polskim Radzie zlikwidować dział transportu. To były samochody, które woziły dziennikarzy na wywiady, na różne historie. Teraz już tego nie ma, bo dziennikarze jeżdżą sami na wszelkie wywiady i inne rzeczy, ale wtedy byli kierowcy i było tych aut kilka i przewozili nas na poranne programy albo na jakieś programy nocne. I kiedy miano likwidować dział transportu, Lothar w okularach grubych jak denka od butelek, te szkła takie były, powiedział, a ja i kopać? To czym będziemy się dostawać do radia? Żadnego transportu nie likwidujemy. No i mnie zlikwidowali. Jeszcze przez długi czas samochody przywoziły mnie na poranne programy, a miewałem czasem programy do piątej rano, bywało, że i do szóstej. Wszyscy się śmiali, bo zawsze mówiłem sobie, że jestem królem nocy. Miałem dużo programów, a był nawet czas, kiedy miałem je codziennie. Co noc byłem na antenie Polskiego Radia Wrocław. Złośliwi twierdzą, że ówczesna szefowa chciała mnie w ten sposób oduczyć radia i miałem radio znienawidzieć, dlatego że co noc musiałem biec do studia. Ale ja kochałem radio i swoich słuchaczy, bo w nocy ludzie naprawdę słuchają radia i to jest niesamowite. Zresztą zajrzyjcie czasem na program Bliżej siebie, to w niedzielę o 23.06 albo na Muzyczną Cyganerię. Nie zapominajcie też o Radiu Xon. Radio Xon to moje marzenie, które staram się realizować. Daleka droga przed nami, ale też byłoby miło, gdybyście tego radia słuchali, bo to jest radio, które nie ma reklam i Jest tam całkiem niezła muzyka i coraz lepsze audycje. Żeby zbudować dobre radio, kochani, trzeba czasu. Nie wiem, ile go jeszcze mam, ale myślę, że kiedyś takie radio marzeń powstaje. Na razie jestem zarażony ideą budowy Centrum Kultury Niewidomych Artystów we Wrocławiu. Kiedyś takie Centrum Kultury Niewidomych istniało w Kielcach. Niestety upadło, więc dlaczego nie we Wrocławiu? Spróbuję. A poza tym zajrzyjcie czasem do Piwnicy Pod Sofami. To miejsce, w którym lansujemy piosenkę autorską, aktorską, kabaretową, turystyczną. To jest miejsce, które uwielbiam, dlatego że kiedy wchodzę do Piwnicy Pod Sofami, czuję się tam niesamowicie. No, dodajmy jeszcze, że piwnica to duże słowo, bo tak naprawdę Piwnica Pod Sofami mieści się na parterze. Cóż mogę wam jeszcze powiedzieć, że byłem ostatnio w tych laskach, mówiłem na początku naszego spotkania, i urzekło mnie to, jakim wielkim szacunkiem darzy się tam założycielka ośrodka Dzieci Niewidomych w Laskach, Róża Czapską. Była arystokratką, była hrabiną, a potem wybrała trudne, zakonne życie. No i przede wszystkim była osobą niewidomą, a wierzcie mi, bycie niewidomym człowiekiem w latach dwudziestych i trzydziestych nie było proste. Naród często osoby niewidome kojarzył jakby z nieczystymi. Tak, mówiło się o nich nieczysty i często mówiono, że ponosi jakąś tą karę czy pokutę. Ja też miałem kiedyś taką przygodę, kiedy wędrowałem z moim przyjacielem Józefem Głąbem z Krakowa, moim ukochanym góralem, który też grał i śpiewał na gitarze i graliśmy też jako duet często. Kiedyś wybraliśmy się na pielgrzymkę do Częstochowy. Dwoi niewidomi wyruszyli z Krakowa z kościoła. Poszliśmy się pomodlić, a potem ruszyliśmy z Białymi Laskami w stronę Częstochowy. No to dużo powiedziane, bo pierwszego dnia dotarliśmy do Wolbromia, ale nikt nas nie podwoził samochodem. Doszliśmy tam kochani, doszliśmy tam sami. Zmienialiśmy się idąc z poboczem szosy. Może nie była to najbezpieczniejsza wyprawa, ale byliśmy z Białymi Laskami, z Precekami i wędrowaliśmy. Trafiliśmy późną nocą na plebanie w Wolbromiu, gdzie przenocował nas ówczesny ksiądz proboszcz, zdumiony tym, że dwóch niewidomych idzie na pielgrzymkę do Częstochowy. No a potem ruszyliśmy w dalszą drogę następnego dnia z błogosławieństwem księdza. Byliśmy dość na mszy. No i pamiętam, jak pisałem list na maszynie do mojej ówczesnej dziewczyny, że jesteśmy w obronie, żeby się nie martwiło, bo była bardzo przejęta, że dwóch ludzi niewidomych wyruszyło na pielgrzymkę do Częstochowy. Niestety, kochani, nie było nam dane tam dotrzeć i to był ten najlepszy numer w całej tej historii. Otóż, kiedy wędrowaliśmy z moim przyjacielem, doszliśmy wcześniej do miejscowości... która, zaraz sobie przypomnę jak ona się nazywała, ale niestety po drodze mieliśmy przygodę. Mój przyjaciel, bo co godzinę wymienialiśmy się na prowadzeniu, czyli ten, który szedł za, ja szedłem na przykład za Józefem, który przez godzinę był na czele, a potem zmienialiśmy się. Józef niestety nie zauważył wysokiego pobocza na szosie i spadł tak nieładnie nogą, było zbyt wysoko i okazało się potem, że tą nogę sobie złamał, niestety. No i teraz sytuacja bardzo trudna, bo trzeba dotrzeć do jakiejś miejscowości, gdzie moglibyśmy dojechać do Częstochowy, bo o wędrówce już nie było mowy. Nie mogę sobie skojarzyć tej miejscowości, to jest smutne, bo ta moja pamięć mi szankuje, ale dotarliśmy do tej miejscowości. Ja wziąłem mojego przyjaciela, mówiąc krótko, na plecy, plus jeszcze na ramiona dwa plecaki, jego i mój, no i... Wędrowałem tym poboczem, co pewien czas zatrzymując się, bo nie było łatwo. Na szczęście tego dnia pogoda nie była zbyt słoneczna, więc udało mi się dotrzeć do miejscowości, z której można było dojechać autobusem do Pradła, do Częstochowy. A przecież celem była Częstochowa. No więc siedliśmy do tego autobusu, który jechał do Częstochowy. Wysiedliśmy gdzieś tam w centrum Częstochowy. Mój przyjaciel już nie bardzo mógł chodzić, noga straszliwie spuchła. Zadzwoniłem do mojej koleżanki Bożeny Zątek, ówczesnej mieszkanki Częstochowy. Mieszkała w Częstochowie na Blachowni, taka Częstochowa Blachownia, taka dzielnica. No i powędrowaliśmy do taksówki, ale tu mnie najbardziej zirytowało miasto Częstochowa. Święte miasto, miasto pielgrzymów. No więc z tym moim przyjacielem na plecach i z plecakami stałem na światłach, ale nie wiedziałem jakie są światła, no bo skąd mam to wiedzieć, skoro nie widzę. No i w pewnym momencie pytam, jakie światło? Nikt nie odpowiadał, to myślałem, że zielone. No i tak oto w szczycie, w ruchu, na czerwonym świetle z przyjacielem na plecach przeszedłem na drugą stronę. Nikt się do mnie nie odezwał, nikt mi nie pomógł. Ot, święte miasto Częstochowa. I dobrze pielgrzymi. Znalazłem postój taksówek i pojechaliśmy na Blachownię. Potem zawezwaliśmy karetkę i mój przyjaciel pojechał na pogotowie do szpitala. Mówię na pogotowie, bo to teraz się nazywa dział ratunkowy. Okazało się, że ma złamaną nogę i niestety wrócił z gipsem. Nie było mi dane dotrzeć wtedy na Jasną Górę, ale o pielgrzymce na Jasną Górę opowiem wam jeszcze kiedyś. bo dotarłem tam 12 razy na pandemię. Z osobą widzącą wjechaliśmy na samą jasną górę do klasztoru. Ale to już inna opowieść. Z moim przyjacielem pobyliśmy dwa dni u Bożony, a potem, żeby jej już nie sprawiać kłopotu, Wróciliśmy autobusem do Krakowa. No i mój przyjaciel poruszał się w tym buciku gipsowym i wróciliśmy do internatu na studium masażu, gdzie to spędziliśmy nieco czasu, no bo trzeba było tę nogę wykurować. Nie pamiętam tej daty i nie mogę sobie przypomnieć tej miejscowości, ale pamiętam taką historię, że tam bardzo nam się chciało pić i produkowano tam wtedy taki napój, herbowit się to nazywało. Napój całkiem niezły, już go potem nigdy nie spotkałem. Pilica, o przypomniałem sobie, a więc byliśmy w Pilicy i w pewnym momencie weszliśmy do sklepu po ten herbowit, czekając na autobus do Częstochowy i wyobraźcie sobie, że przyszedł jakiś miejscowy obywatel i mówi, co tam macie do picia? No to pani mówi, herbowit, a takie świństwo to tylko w Pilicy. Opowiedziałem wam o szalonym pomyśle pielgrzymki do Częstochowy. To była jedyna pielgrzymka, która nam się nie udała. Może Pan Bóg ukarał nas za coś albo po prostu miał inne plany. Jest takie przysłowie, jeżeli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach. Kochani, mam dla was oczywiście piosenkę, przecudnej urody. Z tą piosenką wiąże się pewna historia. Otóż wyobraźcie sobie, że byłem bardzo zakochany w pewnej dziewczynie, którą tutaj zostawiłem. Mieszkała w Akademiku Pancernik, miała na imię Ela i bardzo byłem w niej zakochany, a w Krakowie wtedy poszedłem właśnie na masaż, na studium masażu i nie bardzo jeszcze ten Kraków znałem. No i też tęskniłem za nią. Rozpoczynał się rok akademicki, a ja już byłem miesiąc w Krakowie. Od września minęł już miesiąc, a ona w październiku zaczynała rok akademicki. No i tak strasznie za nią tęskniłem. I okazało się, że niestety ta jesień nie była dla mnie dobra. Dlatego piosenka nazywa się Czemu zostawiłaś mnie? I mówi wszystko to, co wtedy czułem. A ja wam dziękuję, mam nadzieję, że was nie zanudziłem leszek kopać. Kłaniam się nisko. [00:22:01] Speaker B: Czemu zostawiłaś mnie właśnie teraz i jesienią? Mieliśmy razem iść przez park szelestem liści jesienne wróżby odmieniać. Czemu odeszłaś właśnie tak bez pożegnania i w milczeniu? Patrz kolorami płonie świat I tylko my już tak bardzo daleko Tak wiele było przecież w nas Miłości, wiary i nadziei Gdzieś blask uleciał z oczu Twych Zły jakiś chyba nas odmienił Milcząca idziesz obok mnie W ciemności łatwiej ukryć twarz Muza po boliczku toczy się I tylko cisza wokół trwa Czemu odeszłaś właśnie tak? Nie umiem sobie wytłumaczyć Myślałem, że dla ciebie ja Tak wiele znaczę Tak wiele znaczę Czemu zostawiłaś mnie Właśnie teraz i bez słowa Tak pięknie przecież miało być Gdzie teraz jesteś Wciąż wołam cię i wołam Czemu brakuje właśnie nam Słów dobrych, pełnych pojednania Pozostał nam jesienny zmierzch I tylko słowa pożegnania Tak wiele było przecież w nas Miłości, wiary i nadziei Gdzieś brazku leciał z oczu Twych Zły jakiś chyba nas odmienił Milcząca idziesz obok mnie W milczeniu łatwiej ukryć twarz Uza po policzku toczy się I tylko cisza wokół. [00:24:48] Speaker A: Trwa. [00:24:51] Speaker B: Czemu odeszłaś właśnie tak? Gdy za oknem ciągle deszcze To wszystko mogło jeszcze trwać Do zimy jeszcze Do wiosny jeszcze... Czemu odeszłaś?

Other Episodes

Episode 3

September 23, 2024 00:32:53
Episode Cover

Podcast Leszka Kopcia, odcinek trzeci

Jak to miło powitać kolejny dzień, dzieląc się z Wami prezentem na początek tygodnia – trzecim odcinkiem mojego podcastu!Czego możecie się spodziewać tym razem?...

Listen

Episode

September 17, 2024 00:27:59
Episode Cover

Podcast Leszka Kopcia odcinek 1, czyli chyba uległem magii podcastu.

Leszek Kopeć – Chcę biec do ludzi" – Odcinek 1 Kochani przyjaciele! W pierwszym odcinku opowiem Wam, jak narodził się mój podcast i dlaczego,...

Listen

Episode

September 30, 2024 00:14:10
Episode Cover

Jak znalazłem się na Japie i wiele więcej

Kochani, witam Was serdecznie w czwartym odcinku mojego podcastu!Tym razem zabieram Was w podróż do roku 1987, kiedy to po raz pierwszy pojawiłem się...

Listen